Piłka nożna
Rekord B-B – LKS Goczałkowice-Zdrój 2:0 (1:0)
Pierwsza w sezonie porażka lidera.
Rekord Bielsko-Biała – LKS Goczałkowice-Zdrój 2:0 (1:0)
1:0 Wróblewski (11. min.)
2:0 Nowak (63. min.)
Rekord: Żerdka – Madzia, Pańkowski, Kareta, Żołna, Twarkowski (89. Kowalczyk), Nowak, Caputa, Wróblewski (66. Sobik), Wróbel (89. Kasprzyk), Waluś (62. Mucha)
LKS: Szczuka – Piszczek, Zięba, Magiera, Dokudowiec (62. Nowak), Hanzel, Kazimierowicz, Mońka, Dragon (62. Trytko), Furczyk (73. Matuszczyk), Ćwielong
Wypełnione po brzegi trybuny stadionu przy Startowej, rzesza kibiców oczekujących od czołowych zespołów III ligi, grupy trzeciej jakości adekwatnej do zajmowanych pozycji. W każdym razie dało się wyczuć na kameralnym obiekcie w Cygańskim Lesie atmosferę ekscytacji spotkaniem trzecigo zespołu ligowej klasyfikacji z liderem. No i co tu ukrywać, personalny „magnes” na murawie w osobie Łukasza Piszczka.
Nadzieje i oczekiwania publiczności, przynajmniej tej sympatyzującej z gospodarzami, zostały zaspokojone. I to już niemal od startu, bowiem widowisko rozpoczęło się od małego trzęsienia ziemi. Na boiskowym zegarze widniała 4. minuta meczu, a biało-zieloni – konkretnie Marcin Wróbel – dwukrotnie „ostemplowali” bramkę gości. Po chytrym lobie w pole karne Tomasza Nowaka środkowy napastnik Rekordu obił poprzeczkę, a nieco później, po dośrodkowaniu Kamila Żołny, przymierzył w słupek bramki Patryka Szczuki. W 9. minucie zrewanżował się Damian Furczyk, zatrudniając Krzysztofa Żerdkę. Fundamentalnym elementem, kluczem do wygranej bielszczan był w tym spotkaniu często stosowany wysoki pressing. Tym, ledwie 16-letni debiutant w wyjściowym składzie „rekordzistów” – Filip Waluś zaskoczył Ł. Piszczka, który popełnił błąd w podaniu do partnera w obronie. Po przechwycie w okolicy 16-go metra Szymon Wróblewski przymierzył nie do obrony. Przewaga bramkowa w niczym nie zmieniła nastawienia taktycznego „rekordzistów”, wprawdzie goczałkowiczanie ruszyli do odrabiania strat, ale nie potrafili wykreować sobie czystej, klarownej pozycji strzeleckiej. Owszem, groźnie uderzali m.in. Przemysław Mońka, czy Łukasz Hanzel, próbowali bielską defensywę rozerwać Piotr Ćwielong z Damianem Furczykiem, wszystko na nic. Tego dnia gra obronna całej ekipy z Bielska-Białej była niemal bezbłędna. Ta bliska perfekcji nieomylność wynikała z prozaicznego w słowach, a trudnego do wykonania zadania, w defensywie pracowało jedenastu ludzi, każdy solidnie i rzetelnie.
Równie konsekwentnie i efektywnie prezentowali się gospodarze w działaniach ofensywnych. Po przerwie, gdy drużyna gości natarła z większym, acz krótkotrwałym impetem, gospodarze zyskali całkiem sporo terenu do prowadzenia gry z kontrataków. W 51. minucie M. Wróbel i Bartłomiej Twarkowski cztery minuty później byli bliscy skorygowania rezultatu. W obu przypadkach wyśmienicie interweniował bramkarz LKS-u. Nie miał jednak P. Szczuka najmniejszych szans na skuteczną obronę, gdy po samotnej ucieczce skrzydłem Szczepan Mucha wyłożył piłkę „na tacy” T. Nowakowi. Utrata drugiego gola dość wyraźnie podcięła skrzydła ekipie lidera. Jasne, że częściej w ataku byli gracze Damiana Barona, ale to bielszczanie tworzyli bardziej konkretne sytuacje pod bramką rywali. O zdobycie trzeciego gola śmiało mogli pokusić się m.in. Marek Sobik i Sz. Mucha. Trzybramkowa porażka LKS-u byłaby chyba jednak zbyt wysoka, w stosunku do obrazu całości spotkania.
A z tego jasno i klarowanie jawi się, że wygrał zespół lepszy, drużyna z pomysłem i planem na te zawody. Przyznać trzeba, że obrana taktyka oraz personalne wybory Dariusza Mrózka wypaliły na sto procent. Zawodnikom pozostaje pogratulować doskonałej realizacji założeń. „Rekordziści” kolektywem, zespołowością ograli faworyzowanych rywali, którzy takim monolitem nie byli. Miał goczałkowicki LKS kilka słabszych ogniw, co biało-zieloni skwapliwie wykorzystali.
TP/foto: PM