Na meczach „rekordzistów” zwykle z dala od pierwszego planu, od kilkunastu dni – z racji wykonywanego zawodu ratownika medycznego – w pierwszym szeregu.
Witolda Kaczmarczyka (na zdjęciu) znają, jeśli nie wszyscy, to zapewne większość widzów obserwujących mecze futsalowców oraz futbolistów i piłkarek Rekordu. Od lat zapewnia tzw. opiekę medyczną w trakcie wielu spotkań rozgrywanych w Cygańskim Lesie. Dziś rozgrywa o wiele ważniejszy „mecz”, jak wszyscy ludzie służby zdrowia w naszym kraju. A rywal piekielnie niebezpieczny i śmiercionośny – koronawirus COVID-19. Tego wątku nie mogliśmy nie poruszyć w naszej rozmowie…
Zacznijmy, niczym w ankiecie personalnej – miejsce i stanowisko pracy?
- Szpital Wojewódzki w Bielsku-Białej, jako ratownik medyczny z uprawnieniami do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych. I tak już od 21 lat… Niełatwo było te dwie dekady temu o pracę, ale mnie udało się. Było w tym trochę przypadku, i trochę czegoś, co wtedy nazywaliśmy „znajomościami”. (śmiech) Kiedyś do wykonywania tej profesji wystarczał zwykły kurs udzielania pierwszej pomocy kwalifikowanej. Z upływem lat te wymogi znacznie wzrosły, konieczne było znaczące podniesienie kwalifikacji.
Jakie trzeba mieć predyspozycje do wykonywania tego zawodu?
- Trudno tak jednoznacznie zdefiniować. Na pewno wiedza, przydatny jest refleks, bardzo potrzebna jest empatia wobec pacjentów, no i intuicja. Nie ma co ukrywać, że zdarzają się przypadki, gdy stawianie diagnozy jest jak udział w „zgaduj-zgaduli”. Bywa, że pierwsze objawy nie wskazują na rzeczywistą chorobę, czy kontuzję. Ot, by odwołać się do precedensu ze świata sportu. Pamiętam taki mecz futsalowy, w którym nasi „rekordziści” podejmowali szczecińską Pogoń ’04. Po jednym ze strać upadł na parkiet i długo nie podnosił się Dominik Solecki. Kiedy jechaliśmy do szpitala byłem pewien, że nie wydarzyło się nic szczególnego, tymczasem skończyło się zerwaniem więzadeł w stawie kolanowym.
Skoro już poruszyliśmy klubowy wątek, kiedy i jak trafił Pan do Rekordu?
- To było już jakieś 12-13 lat temu. Mój syn Wojtek trafił do grupy trenera Wojciecha Błasiaka. Z czasem, znalazł się w młodzieżowych, futsalowych drużynach Rekordu pod skrzydłami Andrei Bucciola. No i tak się złożyło, że na kilku imprezach rangi mistrzowskiej, turniejach finałowych pełniłem funkcję kierownika drużyny, jak w Nowej Rudzie i u nas, w Bielsku-Białej. Z kolei na turniej do Łęczycy pojechałem już w roli opiekuna medycznego naszej ekipy. Za sprawą Darka Spisaka, naszego klubowego fizjoterapeuty, wciągnąłem się w tę „robotę” jeszcze mocniej. No i stąd moja częsta obecność na meczach w Cygańskim Lesie. Z rzadka, ale bywa, iż zastępuje mnie moja żona, z którą nawiasem mówiąc pracujemy w jednej „firmie”, z tą różnicą, że małżonka Jadwiga pracuje na oddziale urazowo-ortopedycznym.
Od tego tematu nie uciekniemy – co w ostatnich dniach, tygodniach jest jeszcze w Pańskiej pracy rutynowe, normalne?
- Nic nie jest normalne, wszystko się zmieniło! Wszyscy jesteśmy w stanie pełnej gotowości. Dlatego i ja pozwolę sobie na apel – zostańcie w domach, jeśli nie musicie – nie wychodźcie z nich! Myjcie ręce możliwie często. I jeszcze jedno – mówcie prawdę, kiedy już udzielacie wywiadu medycznego. Nie okłamujcie lekarzy i nas, ratowników, gdy pada pytanie o koronawirusa, o ewentualny kontakt z zainfekowanymi nim osobami. Jeden ze świeższych przykładów z ostatnich dni w mojej pracy, czyli z autopsji. Z powodu nieporozumień, niedopowiedzeń w rozmowie z badanymi tylko z jednego dyżuru „wypadły” trzy zespoły ratownicze. Ale mimo wszystko jestem optymistą, poradzimy sobie z tym paskudztwem. Bylebyśmy tylko jako społeczeństwo nadal wykazywali się zdyscyplinowaniem, słuchali i wykonywali zalecenia. A wracając do zasadniczej części pytania. Z pewnością w ostatnich dniach jeździmy o wiele częściej niż zwykle do katowickiego oddziału sanepidu. Wozimy zabezpieczone próbki do przetestowania na obecność koronawirusa. Bywa, że odbywamy trzy, cztery takie kursy z Bielska do Katowic, w trakcie jednej zmiany. Jeździmy również do Katowic po krew, której niedostatek jest coraz bardziej odczuwalny.
Nie ma żadnej przesady w zdaniu, że całe nasze środowisko medyczne stoi na pierwszej linii frontu.
- Nie ma, jest jak na pierwszej linii frontu. Nasz Szpital Wojewódzki jest bardzo dużą placówką, „ruch” jest ogromny, a do tego sytuacja jest rozwojowa i nieprzewidywalna. W ostatnich godzinach np. zamknięty został oddział chirurgii ogólnej i naczyniowej, gdzie trafił pacjent z koronawirusem, a którego odwieziono już do specjalistycznej placówki w Tychach. To wszystko się nadal rozwija się, dlatego tak ważne jest, żeby stosować się do zaleceń i komunikatów.
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję i pozdrawiam „Rekordową rodzinę”! Nie będę ukrywał, brakuje mi atmosfery meczów przy Startowej...
TP/foto: Jakub Ziemianin i Paweł Mruczek